wróć do artykułów

Zygmunt Kuczyński dzięki któremu w Polsce mamy Banner'a i Moll'a

Zygmunt Kuczyński, to osoba której branża akumulatorowa w Polsce zawdzięcza bardzo wiele. Dzięki niemu na Polski rynek trafiły najlepsze europejskie akumulatory z takich fabryk jak Banner czy Moll. Jego Serwis Akumulatorów na Warszawskim Ursynowie stał się wzorem dla wielu z tych, którzy przez ostatnie 30 lat otwierali swoje sklepy z akumulatorami. Zygmunt Kuczyński jak mało kto rozumie biznes akumulatorowy i wie, że sukces może zapenić wyłącznie jakość sprzedawanych akumulatorów połączona z najwyższym poziomem obsługi Klienta. Zygmunt Kuczyński to osoba, która potrafi znaleźć równowagę pomiędzy pracą a swoją lotniczą pasją. Jak mało kto rozumie, że praca jest jedynie środkiem do realizacje siebie - i właśnie tego powinniśmy uczyć się od niego.

Zapraszam do przeczytania wywiadu z Zygmuntem Kuczyńskim


Promując swoją firmę wskazujesz, że masz najstarszy sklep specjalistyczny z akumulatorami w Warszawie. Nikogo przed Tobą nie było?
Patrząc na te, które działają do dziś, to zdecydowanie tak. Jednak jeszcze do niedawna najstarszym sklepem z akumulatorami był punkt Janusza Sara. Kilka lat temu Janusz zamknął swój biznes i teraz mi przypada miano najdłużej działającego specjalisty od akumulatorów w Warszawie. Janusz to człowiek instytucja, powinieneś go poznać i porozmawiać z nim. Jego ojciec zaczął budować biznes akumulatorowy jeszcze w latach 50tych, a młody Janusz poznał wszystkie zagadnienia przy ojcu. Spawał, montował, ładował.

W jaki sposób trafiłeś do branży akumulatorowej?
Wtedy kiedy rozpoczynałem pracę nie dało się żyć normalnie, więc kombinowaliśmy z kumplem co by tu zrobić, bo z pensji jaką zarabiałem pracując od kilku lat na państwowej posadzie nie mogłem robić tego co robie dziś. I tak od pomysłu do pomysłu, wymyśliliśmy, że zabieramy się za regenerację akumulatorów. Firmę uruchomiliśmy w czerwcu 1981 roku, a po 3-ech tygodniach jej działania poszliśmy na urlop na prawie 2 miesiące.

Mogliście sobie na to pozwolić?
Robert, my w tamtych czasach pracowaliśmy po 4 godziny dziennie, a zarabiało się ogromne pieniądze jak na tamte tamte czasy. Już pisałeś w swoich artykułach jak wyglądał biznes akumulatorowy w latach 80tych, i ja Ci to potwierdzam, nie było możliwości podjechać do producenta i od tak kupić sobie akumulator na handel. Nam udawało się kupować uszkodzone akumulatory (zwarci czy brak przejścia pomiędzy grodziami) od Polmozbytu oraz Zakładów Akumulatorowych w Piastowie. Naprawialiśmy je i sprzedawaliśmy z dużym zyskiem. To były czasy gdzie problemem była dostępność części a nie pieniądze.

Czy można było wtedy prowadzić normalnie działalność, tak jak znamy to teraz?
To była jakaś abstrakcja, musiałem prowadzić działalność przez spółdzielnię, bo to ona dysponowała lokalami na Ursynowie. Na początku mieliśmy takie malutkie pomieszczenie, które stopniowo przesuwało się w stronę ulicy, aż doszliśmy do powierzchni na której działam po dzień dzisiejszy. Większa część lat 80tych to była regeneracja akumulatorów, które nabywałem w cenie złomu i po wymianie celi lub innych naprawach sprzedawałem z dużym zyskiem. Odniosę Ci to zresztą do dzisiejszych warunków, bo sądzę, że to pozwoli Ci zrozumieć tamten czas. Dziś masz złom po 3zł za kilogram, a taka super 74Ah niech waży 20kg. Czyli teoretycznie za 60zł kupowałem uszkodzony akumulator, który niewielkim kosztem i własną pracą regenerowałem i sprzedawałem po cenie rynkowej, np. 400zł i więcej. To był świetny biznes. Naprawa trwała 1h. Robiliśmy to naprawdę bardzo prostymi metodami. Wyobraź sobie, że co miesiąc dostajesz 20 średnich krajowych a pracujesz jak na 1/2 etatu, góra 4h dziennie.

To pieniędzy nie brakowało, w co inwestowałeś w tamtych latach.
Mam taki charakter, że mnie się pieniądze nie trzymają. Można powiedzieć, że smakowałem życia. Jak rok ma 12 miesięcy, to w tamtych latach co najmniej 3 miesiące spędzałem na wakacjach. To były czasy, że na byle czym robiłeś interes. Teraz już nie jest tak prosto.

Trochę trudno mi sobie wyobrazić jak rozładowujesz tu całego tir'a akumulatorów.
Magazyn to ja miałem gdzie indziej. Tu oczywiście by się nie dało prowadzić magazynu na dużą skalę. Niemniej jednak, na zakład regeneracyjny czy w późniejszych latach pod sklep specjalistyczny, miejsce to okazało się idealne. Sklep ten był do tego stopnia wykorzystywany, że w pewnym momencie było to główne centrum dystrybucji akumulatorów Banner w Polsce.

Od wielu ludzi słyszałem, że dzięki tobie w Polsce pojawił się Banner. Jak trafiłeś do Austriackiego producenta i kiedy to było? Pytam, aby porównać to co na temat współpracy z Bannerem mówił mi Michał Syczewski i Stanisław Kuzior. Od nich dowiedziałem się, że pod koniec lat 90tych Pan Bawart proponował im wspólną produkcję akumulatorów w Żarkach.
Kiedy to było będzie wiedział mój księgowy, zadzwonimy do niego i będziemy znać datę. To o czym mówisz, to się zgadza. Dublet zrobił kilka zakupów chyba pod koniec lat 80-tych, ale nie wprowadzał marki Banner na Polski rynek, a współpraca z Bannerem nie wyszła poza kilka zakupów. Natomiast co do uruchomienia produkcji marki Banner w Żarkach to słyszałem bezpośrednio od Austriaków, ale jak to bywa w życiu na etapie ustalania procentów sprawa się zakończyła.

Wróćmy do Bannera, opowiesz jak to było?
Ze mną było tak, że to ja zacząłem rozglądać się marką akumulatorów z zachodu którą mógłbym importować na wyłączność do Polski. Chciałem wprowadzić na rynek akumulator bardzo wysokiej klasy. Rozważałem nawet Varte czy Boscha, ale miałem kilka wymagań. Po pierwsze szukałem takiego dostawcy, który sprzedaje akumulatory na pierwsze wyposażenie. Po drugie chciałem, aby nie był to światowy koncern dla którego jesteś nikim lub tylko cyferką w tabelce. Po trzecie chciałem współpracować z firmą typowo akumulatorów, która rozwija się technologicznie i jest tam z kim rozmawiać bezpośrednio, a nie przez rzesze pośredników. Kiedy to było dokładnie, próbuję tak na gorąco zlokalizować w głowie. Wiem, na pewno będzie pamiętał mój syn Darek, bo z nim pojechałem. Wtedy miał chyba 12 lat a dziś ma 42 lata. Dzwonie, bo sam jestem ciekawy. (Zygmunt rozmawia z synem Darkiem). Więc ustaliliśmy, że było to przed jego liceum i jest to rok 1990.

Jak wyglądał pierwszy kontakt? Telefon, fax, list?
Robert, ja nie znałem praktycznie języka w którym mógłbym się z nimi porozumieć. Byłem i jestem człowiekiem kontaktowym, więc po pierwszym zapytaniu wysłanym teleksem pojechałem z moim synem do Linzu. Po drodze zwiedziliśmy z synem Pragę a później prosto do Linzu. Za sprzedaż odpowiadał wtedy Erwin Kaufmann a jego asystentem był wtedy Franz Märzinger (obecnie dyrektor handlowy). Nie miałem wtedy doświadczenia biznesowego, więc negocjacji za dużych nie było. Mało pamiętam z tego spotkania, ale rozmowa była bardziej z użyciem rąk i dużej ilości uśmiechu. Niemniej jednak, złożyłem pierwsze zamówienie. Pamiętam po dziś kwotę. To było 10'500 USD. Zamówiłem podstawowe typy 44ah, 55ah, 74ah i 100ah. Te pozycje załatwiały wszystkie potrzeby rynkowe w tamtym czasie.

Sprzedałeś te akumulatory w marce Banner?
Oczywiście. Towar rozszedł się błyskawicznie. Później drugie zamówienie za gotówkę a od trzeciej dostawy dostałem dwu miesięczny kredyt kupiecki na zamawiane akumulatory. Z Bannerem współpraca była fantastyczna, bo traktowaliśmy się po partnersku. Biznes po jakimś czasie przybrał duże rozmiary, a mino to, wszystko załatwialiśmy na słowo, które wtedy i dziś liczy się dla mnie najbardziej. Wszystko załatwiałem telefonicznie. Jak działo się coś niepokojącego na rynku, mogłem to zgłosić Erwinowi, który zawsze pomagał rozwiązać problemy. Było nawet tak, że dzwonię z prośbą o rozwiązanie jakiejś sprawy a młody Franz Märzinger, proponuje natychmiastowe spotkanie na jutro czy pojutrze. Wszystko było załatwiane od ręki. To mi się podobało. Bez pierdzielenia. Błyskawicznie się działało.

Skoro była taka dobra atmosfera, dlaczego Banner ma tu swój oddział, a Ty przez wiele lat nie handlowałeś Bannerem?
Współpraca z Bannerem rozwijała się w takim tempie, że potrzebna była kasa i dobra sieć dystrybucyjna. W ten sposób do współpracy ze mną wciągnąłem Janusza Sara i Leszka Sznajdera, którego poznałem z lat 80tych gdy był jeszcze pracownikiem Zakładów Akumulatorowych w Piastowie. W Latach 90tych Leszek prowadził już swój własny biznes akumulatorowy, w którym doskonale się odnajdował. Co do Bannera, to współpracowaliśmy nieprzerwanie przez 12 lat ale nie dogadaliśmy się w pewnych sprawach.

Płatności? Ceny? O co poszło?
Nie, zupełnie nie. Pod kątem finansów wszystko było perfekt. Obie strony były zadowolone. W momencie, kiedy moja sprzedaż akumulatorów Bannera w Polsce wynosiła około 40 000 sztuk rocznie w Linzu zapadła decyzja, że należy otworzyć oddział w Polsce. Jak przyjechał Franz Märzinger do Polski na rozmowy w tej sprawie, to wzięliśmy samochód i pojechaliśmy na mazury na kilka dni. Jak by to ująć rozmawialiśmy, negocjowaliśmy i ucztowaliśmy w tym czasie. Banner zaproponował, aby wspólnie otworzyć firmę Banner Polska Spzoo, w której Austriacy chcieli mieć bezwzględnie 51% a my z Lechem pozostałe 49%. Obaj na to się nie zgodziliśmy, a Banner nie godził się na układ pół na pół. Więc pod koniec 2002 roku współpraca zaczęła wygasać. Odstąpiłem Bannerowi klientów hurtowych, którzy kupowali do tej pory akumulatory ode mnie w zamian za prowizję.

Kto pokierował wtedy dystrybucją Bannera w Polsce?
Pierwszym dyrektorem w Banner Polska był Jan Kwiecień, który zresztą po jakimś czasie niemal z całym zespołem Bannera przeszedł do Varty, którą kieruje w Polsce po dzień dzisiejszy.

 

%galeria%

 

Nadal sprzedawałeś Bannera w swoim sklepie?
Tak, nadal miałem w ofercie akumulatory Bannera. Jak by nie patrzeć na decyzję, że nie wchodzimy w biznes w którym nie będzie partnerskich relacji z Bannerem, to produkty z Linzu uważałem i nadal uważam, za jedne z najlepszych w Europie.

Ale przyszedł moment, że zamiast Bannera pojawił się u Ciebie Moll.
Tak, to był moment, kiedy prowizja handlowa od Bannera była już tak nieznacząca, że pojęliśmy decyzję o wprowadzeniu innej marki, która pozwoliła by nam mieć renomowany akumulator na wyłączność. Lechu zaproponował abyśmy pojechali do Moll'a, i z nimi się dogadali.

Było łatwiej nawiązać współpracę z Niemieckim producentem po doświadczeniach z Austriakami?
Pod wieloma względami było lepiej. Wtedy znałem już angielski na poziomie, który zapewnia komunikację. Lechu miał bardzo silną pozycję na Polskim rynku dystrybucyjnym i od dwóch lat miał pakiet kontrolny fabryki akumulatorów ZAP. Zdaje się, że w tym samym roku 2002 stał się właścicielem niemal wszystkich akcji spółki akcyjnej ZAP.

Jak wyglądało nawiązanie kontaktu z Moll'em.
Wszystko ograniczyło się do jednego pięciominutowego telefonu do Gerti Moll, właścicielki fabryki. Zostaliśmy przez nią zaproszeni na targi motoryzacyjne do Frankfurtu. Zresztą już na targach nie było o biznesie dużo dłużej. Zarówno Gerti Moll jak i my wiedzieliśmy czego oczekujemy. Ona - bezproblemowego wejścia na rynek Polski - my - wyłączność, dobrej ceny i produktu o najwyższej jakości. Poza tym miało być prosto. Wieczorem poszliśmy do knajpki z nią i jej kuzynami, bo Moll to firma rodzinna. I tak jak się zaczęła współpraca . Prosto, czytelnie i uczciwie.

Ale, jak to w życiu bywa, coś się musiało wydarzyć skoro Moll'a już u Ciebie nie ma. Jak tak szybko liczę, to znowu po 12 latach zmiana dostawcy strategicznego. Może to jakaś Twoja metodyka, co tuzin lat zmieniamy?
Tu nie chodziło o zmianę, choć ciekawe to co mówisz. Faktycznie, tak to wygląda 12lat Banner, 12lat Moll. Ale wracając do Moll'a, to nam relacje z nimi popsuły się tuż po tym jak dyrektor Herbert Schreier poszedł na emeryturę. Zastąpił go Martin Mantel, których chyba nas nie polubił od pierwszego kontaktu. Poznaliśmy się na pożegnalnej imprezie Herberta Schreiera, na którą poleciałem z Konradem Sznajderem moją Cessną. Chodźmy do mojego kompa, pokażę Ci zdjęcia z tamtej imprezy. Widzisz, to był 13 maj 2011 roku. Od tego momentu współpraca powoli zaczynała się pogarszać.

Na jakim poziomie były te kłopoty.
Aby była jasność, to akumulatory produkowane w Niemczech w zakładach Bad Stafellstein są bardzo dobre. Ale na pewnym etapie jakość akumulatorów, które otrzymywaliśmy z Moll'a pozostawiała wiele do życzenia. Z bardzo dużą pewnością mogę powiedzieć, że zamiast dobrych Niemieckich Moll'i dostawaliśmy akumulatory innych producentów -niestety o parametrach odbiegających od orginału. Trudno się z tym pogodzić, zwłaszcza że kupowaliśmy w Moll'u ponad 30'000 sztuk rocznie. Więc liczyliśmy na poważne traktowanie.

W tej materii to chyba nie tylko Ty masz wątpliwości. Dochodzą mnie słuch, że to co jest sprzedawane na Polskim rynku obecnie, to w połowie pochodzi z Moll'a, a reszta jest tylko etykietowane Moll'em. Jeden z czytelników mojego bloga AkuBiz.biz napisał mi mail'a i podesłał zdjęcia z których wynika, że M3+ i EFB faktycznie pochodzą z Bad Staffelstein zaś Kamina i AGM to już produkcja zewnętrzna.
To nie jest nowość. Za naszych czasu miałem klientów, którzy odsyłali mi całe palety akumulatorów Moll'a, które wyglądały jak Moll natomiast parametry znacznie odbiegały od orginału. Moja opinia o Moll'u jest taka, że to co robią w Niemczech to dobre produkty, natomiast rynki takie jak Polska, traktują wyłącznie jako sposób za zarabianie na porządnej marce, pod którą często znajduje się akumulator innych producentów.

Myślisz, że w ten sam sposób traktują całą Europę środkową i wschodnią?
Tego nie wiem. Wiem doskonale co mi przesyłali. Zresztą każdą dostawę sprawdzałem i porównywałem parametry. Zobacz, to są te same akumulator z różnych dostaw, nie dość, że wyglądają inaczej to jeszcze parametry mają drastycznie różne. Za co to miałem płacić? Za naklejkę Moll'a na podróbce? Moje zgłoszenia do Moll'a dotyczące jakości były jak kamienie rzucone w wodę, brak jakiegokolwiek oddźwięku.

Sprzedaż Moll'a sam się wygasił, czy doszło to jakiegoś rozwiązania umowy?
Generalnie było tak, że za ceną nie szła jakość, a jak możesz kupić produkt o tych samych parametrach, to po co przepłacać. Dla mnie wartość stanowi fakt, że sprzedaję dobre akumulatory i nie wciskam klientowi szajsu. A w tym wypadku nieraz miałem wątpliwości, że biorę kasę, która nie koresponduje z tym co znajdowało się pod nakleją. Poza tym dam Ci przykład. W maju 2015 składam zamówienie na tir'a akumulatorów Moll, na rynku nic się nie dziej, ołów stoi, euro też, a na fakturze ceny są 7% wyższa. Mieliśmy ustalone, że zmiany cen muszą odbywać się z określonym wyprzedzeniem. To samo z transportem. Umowa była taka, że jak zamawiamy tir'a akumulatorów, to producent wysyła transport na swój koszt. A tu zaczynają się pojawiać fakturki za transport. Działania Martina Matela były celowe i zmierzające do eliminacji nas z rynku.

Nie próbowaliście poruszyć tej spawy z Gerti Moll?
Oczywiście, że tak. Ale odsyłała nas zawsze w sprawach biznesowych do swoich ludzi. Może mieli plan sami wejść na rynek Polski. Do dziś nie wiem w czym tkwił problem. Ale to już jest przeszłość, klika dni temu spółka Moll Polska została rozwiązana i rozliczona. Moll już nie jest naszym wspólnikiem. Pozostały jeszcze kwestie reklamacji do załatwienia. Ostatnią próbę utrzymania współpracy podjęliśmy w lipcu 2015. Z Lechem Sznajderem i jego synem Konradem polecieliśmy do Moll'a, aby omówić kwestie tych cen. Na tym spotkaniu wyraźnie zaznaczyliśmy, że jeśli za ceną idzie jakość to możemy zapłacić, ale to co Moll przesyła nie jest warte nawet tego co płaciliśmy do tej pory. Przedstawiciele Moll'a zaproponowali, że mogą zrobić nam jeszcze jedną dostawę w starych cenach, ale dalej obowiązuje nowy cennik. Nie było klimatu do rozmów.

Duża to była podwyżka?
Jakakolwiek by ona nie była, to nie ma znaczenia jeśli by dotyczyła całego rynku. Ceny rosną z przyczyn znanych (ołów, waluta itd) wszystkim to mi to nie przeszkadza. W końcu zarabiamy na marży, a jeśli kwota jest większa to więcej zarobimy. Nie jest problemem mielić towarem. Ważne jest aby za ceną poszła jakość, którą ja jako sprzedający gwarantuje. Jestem punktem oferującym akumulatory, których jakość sprawdzam i polecam. Poza tym sama cena to nie wszystko, do tego dochodzą wartości dodane takie jak obsługa, serwis, kompetencja pracowników, obsługa gwarancyjna i pogwarancyjna.

I tak syn marnotrawny powrócił do Bannera?
Na renomę punktu ze zmiennym szczęściem pracuję ponad 36 lat. Ale jak Ci wcześniej mówiłem, nie zależy mi na współpracy z korporacjami, gdzie nie ma z kim rozmawiać.Z Bannerem nie zerwałem kontaktów, nieraz na targach widywaliśmy się, i nasze relacje pozostały serdeczne. Podczas jednej z takich rozmów, Franz Märzinger powiedział, że gdyby coś nie wyszło z Moll'em to chciałby aby o nim pamiętać.

Znając Ciebie to pewno załatwiłeś wszystko jednym telefonem.
Nie mylisz się. Zadzwoniłem do Franza Märzingera i załatwiliśmy to jednym krótkim telefonem. Współpraca ruszyła natychmiast bez zbędnych ceregieli. Wiem, że warunki które zaproponował mi są na tyle dobre, że nie warto szukać innych towarów tej klasy.

Patrząc po Twoich pułkach to widać, że Twoimi strategicznymi dostawcami stał się na powrót Banner i akumulatory z Piastowa od Twojego wspólnika.
Dokładnie, z tą różnicą, że rozszerzam ofertę ZAP'a o kolejne linie. Od dawna ZAP jest najważniejszym dostawcą. Akumulatory z Piastowa są coraz nowocześniejsze i coraz lepsze, więc czemu nie wspierać swoich skoro są dobrzy?

Zdarza Ci się, że klient wychodzi z pretensjami o wysokie ceny?
Oczywiście, że tak. Nawet powiem Ci przypadek z wczoraj. Klient chciał jak najtaniej kupić AGM do auta z systemem start-stop. Cena, którą usłyszał w mojej firmie (za kompletną usługę-z montażem i walidacją) sprawiła, że w mało cenzuralnych słowach powiedział, że kupi na allegro tańszego AGM'a. I tak też się stało. Klient kupił akumulator AGM przez Allegro u jednego z warszawskich sprzedawców - niemniej sumaryczne koszty z montażem i walidacją przekroczyły wcześniej zaproponowaną cenę.

Jak poznałeś Lecha Sznajdera?
Lecha poznałem jak pracował w ZAP-ie . To przez jego dział przechodziły akumulatory, które odkupowałem a później naprawiałem. Pamiętam czas jak Lechu był już na swoim, zasuwał cały czas bez wytchnienia i wyciągnąłem go na podróż do Egiptu która zapoczątkowała pasmo wspólnych wyjazdów.

Kiedy połączył Was biznes?
Już przy okazji mojej współpracy z Bannerem. Na początku sam ściągałem akumulatory z Linzu, ale ilości jakie chciałem kupować wymagały znacznie większego kapitału. Zwerbowałem Janusza Sara oraz Lecha. Mam ogromny szacunek do Lecha między innymi za to, że potrafi dogadywać się z ludżmi bez względu na ich stosunek i lojalność do niego - ja tak nie potrafię.

Zygmuncie, od jak dawna jesteś pasjonatem lotnictwa?
Od najmłodszych lat. Zacząłem latać w szkole średniej Lotniczych Zakładach Naukowych we Wrocławiu, ale skończyło się na kilku lotach zapoznawczych. Odrzucili mnie w aeroklubie z powodu wady wzroku. Kiedyś były takie przepis, że musiałeś być idealnie zdrowy i pasować pod MIG'a. Byłem przekonany, że z lataniem koniec. Ale jakichś 20 lat temu udało mi się wrócić do latania. Zaczęło się od przypadkowego spotkania z kumplem, który pochwalił się, że lata na motolotni. Powiedział, że wzrok tam nie jest, aż tak ważny, a moja wada wcale nie jest tak duża. Dzień później latałem z nim na jego motolotni. Dwa dni później zapisałem się na kurs pilota motolotni. Po pół roku miałem licencje i motolotnie.

Kolejny etap to już prawdziwe samoloty.
Dwa lata później zrobiłem licencje lotniczą na Cessnie 152. Mam też papiery na Zlina 42 i Cirrusa. Niewiele później kupiłem swój pierwszy samolot. Oczywiście była to Cessna 152, którą mam do dziś, ale pracuje ona jak samolot szkoleniowy w aeroklubie Warszawskim. Teraz latam swoją ulubioną Cessną 182.

Widzę Twoje zdjęcia na tle zdaje się jakiejś Cessny, to Twój samolot.
Tak, to zdjęcie za Tobą, to moja Cesna 182, którą latam dla własnej przyjemności, to wspaniała maszyna. Na innym zdjęciu możesz zobaczyć nasze wspólne lotnisko na mazurach w Kikitach.

Plany na przyszłość?
Dobrze się bawić i pilnować żeby się znajdować po odpowiedniej stronie trawnika.

 

 Wywiad przeprowadził redaktor bloga AkuBiz.biz Robert Mazurek

Wywiad Autoryzowany przez Zygmunta Kuczyńskiego 6/6/2017

Podziel się: